Pieniądze i wynagrodzenia to rzecz skrajnie drażliwa. Ludzie potrafią zabijać z tego powodu. Tylko ucywilizowanie tej relacji chroni przed chaosem i nieszczęściami. Pytanie, czy jawność płac jest elementem ucywilizowania, czy większego chaosu?
Muszę na wstępie tego tekstu przyznać, że miałem i mam z tym tematem pewien kłopot. Zostałem poproszony o napisanie swojej opinii z powodu awantury o jawność płac w Narodowym Banku Polskim. Gdy zacząłem myśleć o tym tekście, to układało mi się to w następujący sposób: są racje za, są racje przeciw, sprawa jest skomplikowana, ale raczej nie. Prywatność to rzecz święta. Nikt nie lubi, gdy obcy ludzie grzebią mu w osobistych, intymnych sprawach. A pieniądze i kwestie materialne to też sprawa intymna. To podstawa bytu każdej rodziny, zatem stan majątku, jego pochodzenie, poziom życia splatają się wraz z innym czynnikami w całość, która warunkuje szczęście naszego życia rodzinnego. Z wielką niechęcią myślę o tym, że mógłbym wraz z moją rodziną znaleźć się pod lupą, przez którą każdy może spojrzeć.
Ale im dłużej się zastanawiałem to tym więcej mam wątpliwości. Kończąc wątek osobisty – pracownicy skarbówki i tak wiedzą o mnie wszystko. Podobnie księgowe z biura rachunkowego, któremu zlecam wypełnienie i wysyłkę PIT-u, oraz pracownicy banków, gdzie miałem lub mam kredyt. Zatem moja prywatność już bardzo dawno temu została naruszona. Podobnie jak wszystkich innych obywateli.
Spójrzmy jednak na to szerzej. W świecie mamy dwa bieguny – w USA można stracić posadę w niektórych korporacjach, gdy powiemy koledze z pracy o wysokości naszych zarobków. Drugim biegunem jest Skandynawia, gdzie za pomocą Internetu można zajrzeć we wszystkie deklaracje podatkowe. Polska jest mentalnie inna niż Skandynawia, bliżej nam w tej materii do USA i ten czynnik należy uwzględnić. Żadna zmiana nie powinna być przeprowadzana bez odniesienia się do lokalnych uwarunkowań socjologicznych. Tacy jesteśmy, jeśli chodzi o poziom wzajemnego zaufania i już…
Może jednak z drugiej strony niezbędne w kooperacji zaufanie można zbudować jedynie na otwartości. W Polsce de facto i tak mamy jawność płac w bardzo szerokim zakresie. Jeśli chodzi o tzw. sferę budżetową mniej więcej wiadomo, ile zarabia nauczyciel, strażak, policjant, zawodowy wojskowy. Bardzo dokładnie możemy poznać dochody i stan majątkowy radnych wszystkich szczebli – czyli ponad 46 tysięcy osób w całym kraju. W tym przypadku sąsiedzi mają okazję poczytać o sąsiedzie. I jakoś nic złego nikomu się nie stało. Przykład oświadczeń majątkowych radnych warto przypomnieć w kontekście dyskusji o wprowadzeniu podobnych oświadczeń dla sędziów. Przeciwnicy tejże jawności twierdzili, że będzie to sygnał dla rabusiów i innych przestępców. Nie potrafili jednak odpowiedzieć, dlaczego majątki radnych (czy w ogóle polityków) są mniej narażone na rabunek niż dobra należące do sędziów. W każdym razie widać, że gdyby w Narodowym Banku Polskim – instytucji publicznej i zaufania publicznego jednocześnie – od zawsze była jawność płac to dzisiaj obóz prawicy, który desygnował na stanowisko prezesa prof. Glapińskiego, miałby jeden kłopot mniej. Podobnie też, co ważniejsze, nie byłoby tak poważnej rysy na prestiżu NBP.
Jako ciekawostkę można tu podać polską praktykę przedwojenną. Otóż co roku w każdym roczniku statystycznym drukowana była siatka płac wojska i innych funkcjonariuszy państwowych. Od dołu hierarchii po samą górę. Jedną stronę wypełniało sześć tabel z dokładnie wyszczególnionymi uposażeniami urzędników państwowych poszczególnych kategorii, zawodowych wojskowych wszystkich rang, podobnie policji, wymiaru sprawiedliwości, PKP i oświaty. A drugą stronniczkę wypełniał spis dodatków funkcyjnych i lokalnych.
Ktoś powie: zgoda na jawność, jeśli dotyczy to sektora publicznego. A od prywatnego wara. Zasadność tego podziału w chwili obecnej jest traktowana powszechnie jako dogmat. Ale czy słusznie? Po pierwsze ludzie pracujący tu i tam są takimi samymi obywatelami z tymi samymi prawami. Po drugie, Polska jest krajem, gdzie biznesowe powodzenie bardzo dużej części sektora prywatnego zależy od zamówień publicznych i układów z władzą publiczną. Wreszcie, last but not least – czym dzisiaj jest własność prywatna? Na pewno jest nią warzywniak lub warsztat samochodowy prowadzony przez właściciela i jego rodzinę. Tam decyzje w kwestii wynagrodzeń podejmuje właściciel. Natomiast w przypadku wielkich korporacji i dużych firm własność jest rozproszona i decyzje dotyczące wysokości płac pracowników podejmuje inny pracownik najemny. I tutaj doświadczenia wielu Polaków są złe. Ktoś kto przeszedł przez „korpo” wie, że nie wszystkie awanse i podwyżki wynikały z kompetencji, wyników lub pracowitości. Powtórzmy: nie było to widzimisię właściciela firmy, lecz szefa, który sam był pracownikiem najemnym i często niezbyt wysokiego szczebla.
Tego rodzaju praktyki płacenia „po uważaniu” na mocy decyzji kogoś, kto nawet na oczy nie widział właściciela firmy zawsze psuło relacje wewnętrzne i negatywnie odbijało się na wydajności całego zespołu. Piszę to też na podstawie własnych, całkiem licznych, obserwacji z mojego długiego już życia zawodowego. Mowa oczywiście o branży medialnej i bynajmniej nie o TVP, bo tu obowiązuje przypisana do stanowisk siatka płac, gdzie jest pewien nieduży margines, ale taki, że nawet prezes spółki nie może go przekroczyć. Niestety trzeba stwierdzić, że branża medialna jest pod tym względem zdemoralizowana. Dziennikarze i publicyści dawno weszli w rolę świeckich księży i pouczają innych, jak trzeba żyć, ale sami funkcjonują w świecie, który nie jest czysty. W świecie mediów obowiązuje system wycen. W teorii to słuszne rozwiązanie, bo redaktor X jest bardziej utalentowany niż redaktor Y, więc za jego teksty czy programy powinno zapłacić się więcej. Tyle, że w praktyce często okazuje się, że pan Y jest kolegą szefa, a pan X pozostaje w niełasce, więc wyceny bywają proporcjonalnie odwrotne. Ale nawet przy założeniu pełnej uczciwości trzeba stwierdzić, że talent ocenia się bardziej uznaniowo niż matematycznie, więc i tu jest pole do błędów i nadużyć.
Zakończę anegdotą. Jesienią 2017 r. publicystka „Gazety Wyborczej” Dominika Wielowieyska napisała na Twitterze apel odnośnie rządowego projektu przywrócenia pełnych kosztów uzysku dla dziennikarzy, artystów i innych twórców: „Zaapelujmy do PiS, aby nie zwiększał ulgi podatkowej dla twórców i publicystów, a pieniądze dał młodym nauczycielom”. Odpowiedział jej nieco zgryźliwie były dziennikarz „Wyborczej” Wojciech Szacki: „… nie każdy załapał się na złote czasy akcji i premii”. Chodziło o to, że w „GW” obowiązuje podział klasowy na „starą” i „młodą Wyborczą”. Ta „stara” załapała się nie tylko na owe akcje i premie, ale też cały czas jest lepiej wynagradzana niż „młoda”. Ta „młoda” nie jest już zresztą zbyt młoda, dziś pracuje więcej niż „stara”, zdaje się też, że jest bardziej wydajna, ale cóż… urodziła się zbyt późno i nie weszła w towarzyską komitywę z matkami i ojcami założycielami gazety. Z powodów merytorycznych i biznesowych owa dyskryminacja płacowa nie ma żadnego sensu. Żeby nie było niedomówień – wiedza o płacach w omawianym koncernie nie jest jawna. Jego pracownicy dowiadują się o niej z prywatnych rozmów czy pogłosek. Niech mi ktoś więc powie, jaki pożytek z owej nierówności i związanej z tym tajności ma właściciel, czyli akcjonariusz Agory?
Piotr Gursztyn
Publicysta, fundator Instytutu Staszica