Dobrze wiemy, co Europa daje i może dać Polsce. Ale dlaczego nie chcemy, by Europa wiedziała, co może jej dać Polska? Tak czuli na punkcie przeinaczeń dotyczących nas samych, jesteśmy jednocześnie bardzo nieporadni, gdy idzie o wykorzystanie naszych atutów do promocji kraju. Na ironię zakrawa fakt, że rząd, który głosi, jak wielką rzeszę wrogów ma Polska, nie wykorzystuje oczywistych okazji do poprawy wizerunku – swojego i państwa.
Polska Fundacja Narodowa miała okazać się skutecznym panaceum na zły wizerunek Polski za granicą. Tym potrzebniejszym, że większość krzywdzących Polskę i Polaków stereotypów wynika z ignorancji, a nie ze złej woli – jak choćby słynny a kłamliwy zwrot o „polskich obozach koncentracyjnych”. Niestety, PFN okazała się kosztowną, do cna spolityzowaną, a przy tym nieskuteczną biurokratyczną machiną. Coś, co miało pomóc w kształtowaniu wizerunku Polski, stało się wizerunkowym ciężarem dla rządzącej ekipy.
Czegóż jednak oczekiwać od owej Fundacji, skoro nasi decydenci nie kwapią się do wykorzystania nawet tych okazji, które zsyła im los. Wizerunek Polski w Europie i wśród Europejczyków w ciągu ostatnich czterech lat znacznie się pogorszył. Zostawmy na boku dywagacje, czyja to wina i ile z tych zarzutów jest słusznych – istotne, że opinia regionalnego prymusa Unii Europejskiej należy do przeszłości. Mamy rok eurowyborów, dla przyszłości kontynentu najważniejszych od lat. Ich wynik będzie miał znaczący wpływ na przyszłość Polski. Choćby dlatego trzeba pokazać, jaki jest nasz wkład w budowę wspólnej Europy, aktywnie walczyć z krzywdzącymi opiniami.
W maju minie piętnaście lat od uzyskania przez Polskę członkostwa w UE. Rząd, mam wrażenie, chciałby tę rocznicę przemilczeć. To wspaniały jubileusz, jedna z rzadkich w polskim kalendarzu całkowicie radosnych rocznic. To święto wszystkich Polaków, bo przecież zdecydowana większość z nas popierała i nadal popiera członkostwo w europejskiej rodzinie. To także niepowtarzalna okazja do mocnej PR-owej kampanii w Europie. Powinniśmy pokazać, że piętnaście lat naszego współtworzenia Unii Europejskiej to nie tylko akwizycja funduszy, nie tylko utarczki z Brukselą, ale aktywny udział w budowie szerokiej wspólnoty. Nie urzędnicy, lecz mieszkańcy innych unijnych krajów powinni wiedzieć, co dzięki nam zyskali. I co mogą zyskać w przyszłości.
Dziwi mnie niepomiernie, że taka wspaniała szansa nie jest podejmowana. Ale co tu mówić o wielkich kampaniach, skoro inni zawstydzają nas promocją tego, co powinniśmy promować sami. Dużo było zbędnego, politycznego zgiełku wokół kupna przez państwo polskie zbiorów Czartoryskich – za ułamek ich wartości. Wśród dziesiątków tysięcy eksponatów są dzieła najznakomitszych europejskich mistrzów, w tym słynna „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci. Mieć znane płótno znakomitego twórcy – to gratka na skalę nawet nie europejską, ale światową. Nic, tylko się chwalić, zachęcać turystów, by przyjeżdżali i oglądali. I, ku ogromnemu wstydowi dla Polski, słynną damę na monecie 2 euro umieścili właśnie Włosi. Jako dumny symbol ich kraju.
Euro co prawda nie mamy i w najbliższych latach pewnie mieć nie będziemy, ale powody, by promocyjnie wykorzystywać obraz mistrza Leonarda, przecież są. Wszak może być to symbol łączności kultury polskiej z kulturą europejską, znak naszej odwiecznej łączności z sercem Europy. Losy obrazu i zbiorów Czartoryskich w ogóle pokazują, że mimo historycznych, nieraz tragicznych zawirowań, i sercem, i duszą zawsze byliśmy w europejskiej rodzinie. I pozostać w niej musimy, bo dla Polski nie ma innej drogi.
My sobie – przynajmniej większość z nas – zdajemy z tego sprawę. Trzeba popracować nad tym, by tę świadomość mieli i inni Europejczycy.