Ostatni przed Nowym Rokiem tekst miał być poświęcony podwyżkom cen energii elektrycznej w przyszłym roku. Wedle zapowiedzi rządu najprawdopodobniej podwyżek cen dla odbiorców indywidualnych i mniejszych firm jednak nie będzie. Niezależnie od tego co zostanie finalnie uchwalone i zmieniających się wersji „po drodze”, warto zastanowić się jak rządzący i polska gospodarka – wydawałoby się – nagle, w 2018 zostali postawieni przed tym problemem.
Skąd biorą się bowiem podwyżki cen energii? W głównej mierze są efektem unijnej polityki klimatycznej, przejawiającej się de facto w karaniu za emisję CO2 w postaci konieczności wykupywania praw do emisji. Ponieważ w ostatnim okresie ceny praw do emisji skoczyły w górę o niemal 75%, skutki odczują w portfelach prawie wszyscy Europejczycy. Patrząc na unijną politykę klimatyczną można dojść do wniosku, że jest ona z kategorii tych dobrych chęci, którymi piekło jest wybrukowane. Oczywiście, pozytywnie trzeba oceniać wszelkie działania zmierzajcie do ochrony środowiska. Jednak obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy UE odpowiadająca za 10% światowej emisji jest prymusem ochrony klimatu, mocno przy tym obniżając konkurencyjność swojej gospodarki (ceny energii!). Tymczasem Chiny, Indie czy Rosja, a nawet USA nic sobie z ograniczeń nie robą i z naddatkiem ślą do atmosfery tony CO2. W efekcie może to skutkować tym, że UE gospodarczo straci a klimat i tak nie zyska. Tym niemniej – w sferze realnej polityki – regulacje klimatyczne UE są przyjęte zgodnie z procedurami, za naszą zgodą i trzeba z nimi żyć.
Od tej zgody wypadałoby zacząć. Jako, że okres świąteczny to czas zasypywania podziałów, można stwierdzić, że kwestię polityki energetycznej i klimatycznej „położyły” solidarnie i ponad podziałami obie siły rządzące Polską w ostatnim 10 – leciu. Tak się bowiem składa, że polityka klimatyczna nie spadła nam na głowy w 2018 roku, lecz kluczowe decyzje w tej materii zapadały na forum UE w 2007 r. – za rządów PiS, i w 2008 r. – za rządów kolacji PO-PSL .
W tym czasie Polska miała rozsądny pomysł, aby redukcję emisji liczyć także wstecz, czyli uwzględniając okres od roku 1990 – a pamiętajmy, że wtedy właśnie wychodziliśmy z energochłonnego i trującego przemysłu PRL. Gdy to nie przeszło, Polska rozważała veto, z którego finalnie nie skorzystała, zadowalając się mglistymi obietnicami rozwiązań, które miały uwzględniać interesy krajów postkomunistycznych. Na obietnicach się niestety skończyło…
Zapewne jedną z przyczyn braku bardziej stanowczych działań strony polskiej była z jednej strony obawa przed twardym „postawieniem się” UE, zwłaszcza że deklarowany cel klimatyczny był szczytny i ważny wizerunkowo. Ale większe znaczenie mogło mieć klasyczne polskie podejście – jakoś to będzie, może coś się zmieni, coś jeszcze o drodze wytargujemy itp.….
Skoro jednak ostateczna decyzja zapadła mieliśmy równo 10 lat na to żeby się odpowiednio przygotować. Możliwości były wprawdzie ograniczone, ale były. Do wyboru mieliśmy albo radykalną modernizację energetyki węglowej pod kątem spalania mniej emisyjnego (robimy to dopiero teraz), budowę elektrowni atomowej, uwolnienie inicjatyw pod kątem OZE, jak opracowywany właśnie program Energia + lub szersze postawienie na energetykę gazową (zwłaszcza rozproszoną). Zamiast tego był kontrakt jamalski z najdroższym możliwym gazem. Także PiS, będąc w opozycji, temat przespał. Po dojściu do władzy z kolei koncentruje się na reformie górnictwa, w efekcie czego na działania w energetyce nadszedł czas, gdy sytuacja stała się krytyczna. Niestety, w odpowiednim momencie zabrakło dobrej diagnozy, odważnej strategii i zdecydowanych działań – czyli tych elementów, których w polskim politycznym myśleniu i działaniu brakuje czasami dramatycznie.
Na pewno radykalna obniżka opodatkowania prądu, mająca na celu niedopuszczenie do wzrostu cen energii dla odbiorców indywidualnych jest działaniem sensownym pod względem politycznym, jak i ekonomicznym. Trzeba mieć jednak świadomość, że mają one charakter doraźny. UE zamierza bowiem zaostrzać politykę klimatyczną, a sektor energetyczny, z którego oszczędności i zysków ma się zamortyzować wzrost cen dla odbiorców indywidualnych w kolejnych latach, takiego obciążenia może nie wytrzymać. Podatków na energię po prostu nie ma już jak i z czego obniżać .
Przykład polskiego braku determinacji zarówno na etapie podejmowania decyzji w Brukseli, jak i potem – kiedy się na nie przecież demokratycznie zgodziliśmy – powinien polityków nauczyć, że taka droga wiedzie na manowce. Niestety nie nauczył. Wskazują na to przypadki z ostatnich tygodni. O mało nie zgodziliśmy się na Pakt Migracyjny (najpierw Polska była „za a nawet przeciw”), by potem sprzeciw opinii publicznej de facto wymógł jego niepodpisanie. Zaraz potem pojawiła się kwestia armii europejskiej, która wedle słów Macrona miałaby walczyć z US Army. W Polsce pojawiają się całkiem rozsądnie opinie na ten temat, ale na forum unijnym jesteśmy „w zasadzie za”. Niestety w polityce słowa mają swoje konsekwencje i de facto liczy się nie to co mówimy na użytek wewnętrzny, tylko akceptacja lub sprzeciw na forach międzynarodowych decyzyjnych .
Zamieszanie z cenami energii pokazuje niestety, że bez odważnych decyzji, prezentowania swojego interesu i realistycznych strategii międzynarodowych nie da się zbudować siły pozwalającej realnie bronić swojego interesu. Na przykładzie energetyki widać jak ta nauka bywa kosztowna, więc niech przynajmniej nie idzie w las.
dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica